Banany

Hongkong, Lantau Island, Mui Wo. Wracamy z pikniku. Żegnaliśmy Idę, pomocnicę domową powracającą do Indonezji. Przed przystanią promową robimy ostatnie, pamiątkowe zdjęcia. Zobaczymy się jeszcze jutro na lotnisku, lecz Ida już płacze.

Z boku zgarbiona staruszka sprzedaje banany z przydomowego ogródka. Candy kupuje kilka na spróbowanie. Małe, kwaskowe. Proszę Mei by też kupiła. Może i nie są tak ładne i smaczne jak te ze sklepu, za to lokalne i na pewno dużo zdrowsze.

Staruszka waży wybrany kiść bananów na wadze pamiętającej czasy przedkolonialne. Banany kosztują 5 dolarów, Mei wręcza dziesięciodolarówkę (4 zł) i chce odejść. Staruszka jednak nie pozwala, upiera się by wydać resztę.

Podjechał nasz autobus do Tung Chung. Rozmawiam z Mei o uczciwości staruszki. Nie, to jednak nie o to chodzi. Przyjmując więcej pieniędzy moglibyśmy uznać ją za żebraczkę, którą przecież nie jest i byłoby jej wstyd.

Autobus za chwilę odjedzie. Wszyscy wsiedli oprócz Joey. Joey jednak już biegnie. Z torebką foliową wypełnioną bananami. Jest już późno, niedługo wybije północ. Joey kupując pozostałe banany, pozwoliła staruszce także powrócić do domu.