#fishballrevolution Czyli co tak na prawdę wydarzyło się ostatnio w Hongkongu.
Trudno określić w kilku słowach wydarzenia jakie miały miejsce w Mongkoku, pierwszej nocy Nowego Roku Księżycowego. Ale od początku i po kolei.
Tradycja sprzedaży jedzenia z prowizorycznych stoisk/wózków etc. sięga najdalszej historii Hongkongu. W czasie pierwszych trzech (najważniejszych) dni Nowego Roku Księżycowego, większość sklepów w tym restauracji jest zamkniętych. Przyzwyczajeni do jedzenia “na mieście” Hongkończycy (w Nowy Rok poza świątecznymi potrawami, na ogół nie mieli zbyt dużo jedzenia w mieszkaniach) gdy dopadał ich głód, po prostu wychodzili na ulice.
Kolonialny rząd Hongkongu na ogół łaskawie patrzył na ulicznych sprzedawców w trakcie nowego roku, choć zawiesił wydawanie licencji na sprzedaż uliczną na początku lat siedemdziesiątych, z zakazem jej odsprzedaży. Licencje obecnie mogą być przekazywane tylko wewnątrz rodziny. Powody, dla których rząd Hongkongu (Food and Environmental Hygiene Department ) nie zgadza się na obecność ulicznych sprzedawców są dwa i niezmienne od lat: higiena i uciążliwość.
Choć to pracownicy Food and Environmental Hygiene Department w ostatnich kilku latach są szczególnie uciążliwi , przy czym dla noworocznych sprzedawców. Zobacz: http://www.hongkong.info.pl/odnalezc-hongkong-na-kweilin-street/, http://www.hongkong.info.pl/fehd-policja-versus-spoleczenstwo/. Grupa radykalnej młodzieży, która zawiązała się w trakcie Rewolucji Parasolek – Hong Kong Indigenous, już roku temu obecna była obecna z noworocznymi sprzedawcami. W ubiegłym roku pokazała się jednak z innej strony, pomagając sprzedawcom, porządkując po nich ulice w dzielnicy Sham Shui Po (obok Mongkok-u). Fakt, że obecnie sprzedawcy odżegnują się od grupy i noworocznej rozróby, nie najlepiej teraz o nich świadczy.
W noworoczną noc natomiast puściły chłopakom nerwy. Na starcie byli przygotowani wcześniej, gdyż ktoś uprzedził ich planowanej akcji policji. W ruch poszły kostki chodnikowe i generalnie wszystko co było pod ręką.
Oczywiście sama policja sprowokowała młodzież, w końcu nie wysyła się oddziału uzbrojonego w tarcze ochronne, gaz pieprzowy i pałki by zamknąć kilka nielegalnych stoisk z jedzeniem. Policja najwyraźniej wiedziała o obecności młodzieży, a jeśli mimo to udała się do Mongkoku to znaczy, że miała w planach z nimi starcie.
Nazywanie tego buntem (ang. riot), przy czym rząd się upiera, jest nie na miejscu, mając choćby na uwadze prawdziwy bunt, jaki miał miejsce w 1967 roku gdy inspirowane przez Chiny zamieszki w Hongkongu, doprowadziły do śmierci ponad 50 osób, a nie były przez kolonialny rząd określane buntem a jedynie awanturą (ang. disturbance).
Starcie chłopaków z HK nawet tutaj specjalnie mnie nie martwi. To zresztą można było wcześniej przewidzieć. Bardziej smucą mnie reakcje prochińskich polityków sprawujących władzę oraz Chin. Masowe aresztowania, w tym osób nawet nieobecnych w tracie starcia w Mongkoku, brak publicznej samokrytyki policji i na siłę wychwalanie i usprawiedliwianie jej chaotycznych działań, nazywanie osób uczestniczących w starciu “bandytami” i “mordercami”, porównywanie ich do separatystów z Xinjiang i Tybetu, którym należy się śmierć (chiński Global Times), nawoływanie do wprowadzenia art. 23 ograniczającego wolność obywateli, a nawet obarczanie protestujących o niszczenie gospodarki poprzez spadek ilości turystów.
To nic, że fakty wyglądają nieraz zupełnie inaczej. Poraz kolejny władza faktami się nie przejmuje.
Szczęśliwie najważniejsze, opiniotwórcze media jak: Ming Pao czy Hong Kong Economic Journal, nie poszły śladami chińskich i prochińskich dzienników z Hongongu i nie przeinaczają faktów oraz zachowują umiar w ocenie wydarzeń.
Co jednak zgodnie podkreślają wszyscy, #fishballrevolution to jedynie preludium. Jeśli rząd Hongkongu nie zmieni swojego postępowania i zamiast gasić będzie dolewał benzyny do pożaru, prowokując do radykalnych działań, miasto ogarnie prawdziwa rewolucja i prawdziwy bunt. Zapach krwi już unosi się w powietrzu.