Singapurska sieć księgarni Page One, postanowiła na początku tygodnia wycofać z półek książki zakazane w Chinach, czyli ogólnie książki odnoszące się negatywnie do państwa, partii, władz, jej liderów etc., za wyjątkiem materiałów krytykujących wrogów Chin. Tu krytykować można do woli.
Page One, posiadająca 7 księgarni w Hongkongu i 3 w Pekinie, jak donosi Apple Daily, “czystkę” rozpoczęła od księgarni znajdującej się na lotnisku w Hongkongu, mimo że “niewygodne” książki są dość popularne wśród mieszkańców Chin przybywających turystycznie do Hongkongu i stanowią nieraz 30% obrotu księgarni.
Page One odmówiła komentarza w tej sprawie.
Inni księgarze na razie nie zamierzają ulegać presji Chin.
Patrząc na sprawę oczyma mieszkańca Hongkongu, będziemy źli a kto wie czy nawet nie popadniemy w skrajne przygnębienie. Wolność słowa w Hongkongu traktowana jest priorytetowo, niczym woda, której w kranie zabraknąć nie może.
Spójrzmy jednak na to z drugiej strony, Chin. Jak prezydent drugiej gospodarki świata, starający się narzucić określona wizję państwa jego mieszkańcom (czyli wyprać skutecznie mózgi), wkurzałbym się bez wątpienia gdyby taki maleńki pypeć na mapie, którego Chiny są i nie są z drugiej strony właścicielem (a na pewno wkrótce będą), wydaje i sprzedaje książki nieprzychylnie do mnie się odnoszące.
Tu raczej zastanawiałbym się, dlaczego Chiny zareagowały tak późno? Wszak łamanie prawa dla osiągnięcia określonych korzyści, nigdy nie stanowiło przeszkody dla komunistycznych liderów Chin.
Przeczytaj także: Czy Chińskie służby bezpieczeństwa stoją za porwaniem Lee Bo?