Podróżując, warto korzystać z lokalnie zamieszkałych polskich przewodników. O ile oczywiście mają doświadczenie i chęci do pracy.
Powinniśmy odrzucić na bok naszą …. niepatriotyczność. Wiem, mocne to słowa ale tak często patriotami lubimy być dopiero po (lub przed) wygranym meczu. A patriotyzm to między innymi wspieranie rodaków zamieszkałych za granicą. Pozwólmy im zarobić. Proste!
Tak, jestem poirytowany. Jeśli polska firma woli zatrudnić (i zapłacić dwa razy więcej) renomowane biuro turystyczne z Hongkongu, zamiast wynając mnie, który stroni od pracy na innych rachunek… To nic, że nie zarobię. Trudno. Nie pierwszy i ostatni raz.
Oczywiście ta decyzja nie tylko jest niepatriotyczna ale i nielogiczna. Przewodnik z lokalnego biura podróży z dużym prawopodobieństwem będzie mówił kiepsko po angielsku i z silnym chińskim akcentem. Możliwe, że nie będzie miał doświadczenia, wszak praca w biurze podróży w HK nie jest wysokopłatna. Gwarantowane, że lokalny przewodnik nie wytłumaczy turyście zawiłych politycznych, ekonomicznych czy społecznych spraw. Choćby dlatego, że wymaga to znajomości dobrej języka angielskiego.
Obserwuję często lokalnych przewodników, jak traktują “białych” turystów. I nie wynika to z ich niechęci ale braku wiedzy i lenistwa.
Na dodatek okazuję się, że nie wszyscy turyści (ci, którzy nie chcą mnie zatrudnić) mówią dobrze po angielsku. Tu właściwie robi się już nie tylko smutno ale i śmiesznie.
W każdym razie, nim podejmiemy decyzję o zatrudnieniu lokalnego przewodnika, nie gdzieś w dżungli czy na pustyni, lecz w mieście, pomyślmy w pierwszej kolejności o Polakach. Wiem, że są dobrzy polskojęzyczni przewodnicy w Tokio, w Nowym Jorku, w Rzymie.
Nie wahajmy się skorzystać z ich wiedzy i doświadczenia.