Protesty, które pogrążyły rząd Hongkongu

„Carrie Lam is finished, Carrie Lam is kaput” – takie głosy przeważają wśród lokalnych komentatorów hongkońskiej sceny politycznej. Wczorajsza demonstracja 2 milionów mieszkańców Hongkongu, domagająca się rezygnacji z wprowadzenia ustawy ekstradycyjnej (oficjalnie kontrowersyjna ustawa została w minioną sobotę tylko zwieszona) oraz rezygnacji Carrie Lam z zajmowanego stanowiska szefa rządu, pokazała że z mieszkańcami Hongkongu lepiej nie zadzierać.
Carrie Lam nie zrezygnuje, na to nie pozwoli jej Pekin. Chyba głównie dlatego, że nie ma przygotowanej osoby na jej zastępstwo. Nikt przecież nie przewidział tak czarnego scenariusza.
Carrie Lam nie pozostaje nic innego jak spokojnie dotrwać do końca obecnej kadencji i odejść na zasłużoną emeryturę. Podzieli tym samym los pierwszego postkolonialnego szefa rządu Tung Chee-hwa, który „poległ” na ustawie anywywrotowej i znienawidzonego Leung Chun-ying, pogrążonego przez Ruch Parasolek (Umberella Movement). Jedynie Donald Tsang wytrwał pełne 2 kadencje, głównie dlatego że nie robił nic, choć na koniec poszedł do więzienia.

A scenariusz był prosty i z pewnością jeśli nie narzucony przez Pekin to przez władze centralne pobłogosławiony. Niestety Carrie zawiodła. W swojej ignoracji i pośpiechu na zbędne w jej mniemaniu konsultacje społeczne przeznaczyła tylko 20 dni, stanowczo odrzucała krytykę opozycji, sędziów a nawet przychylnych jej polityków. Noty zachodnich rządów (ponad 60) podobnie jak jej włodarze w Chinach, uznała za niepotrzebną ingerencję w wewnętrze sprawy Hongkongu.

Bo ona wie lepiej, a zresztą wszystko co robi to robi z miłości do Hongkongu i jej mieszkańców.

Bez wątpienia Carrie Lam jest ambitna i inteligentna. Choć nie wyciągnęła poprawnych wniosków z protestów młodzieży w 2014 roku. Może uznała, że w podzielonym społeczeństwie po Ruchu Parasolek, żaden znaczący protest nie będzie miał już miejsca? Poza tym do więzienia sama osobiście wsadziła większość przywódców protestów z 2014 roku.

I rzeczwyiście nie miał. Co jednak wydarzyło się w minionym tygodniu nie miało także precedensu.

Podobnie jak w niedzielę 9-go czerwca oraz w środę 12-go czerwca, we wczorajszym proteście udział wzięły osoby w wieku do 30+. W dotychczasowych przeważały osoby zdecydowanie starsze, gdy młodzież (aż do 2014r.) na ogół protesty ignorowała. Carrie Lam nie była tutaj bez racji.

Hongkońska młodzież, rozpieszczona przez opiekunki i dorastająca w relatywnie komfortowych warunkach. Nie martwiąca się co zjeść na kolację i kończąca często studia w Anglii, Kanadzie, USA, Australii. Ta młodzieży godzinami wpatrująca oczy w swoje lśniące smartfony, używających aplikacji o których my nieraz nie mamy pojęcia. O czy oni rozmawiają? Czego pragną? Co planują?

Z pewnością mając tak wysokie stanowisko i tak duże pieniądze do wydania, można pozwolić sobie na lepszy kontakt z młodzieżą. I nie poprzez szpiegowanie jak to robiła policja na żądanie Carrie Lam.

Carrie będąca matką dwójki dzieci, hongkońską młodzież całkowicie zignorowała. Mogę podejrzewać, że zapracowana urzędniczka z własnymi dziećmi też nie miała, ma, dobrego kontaktu.

Rząd już się nie podniesie. Szkoda została wyrządzona. O ile giełda się odbije to pogrzebane zostały szanse na uchwalenie ustawy ekstradycyjnej w Hongkongu, i przy okazji w sąsiadującym Makau. Obecna Rada Ustawodawcza Hongkongu nie rozpocznie także obrad nad bardzo ważną dla Pekinu ustawą anywywrotową, będącą w uśpieniu od 2003 roku. Niejasne w tej chwili są także plany budowy sztucznej wyspy w pobliżu wyspy Lanatau, na konstrukcję której rząd Hongkongu zamierzał wydać całą rezerwę finansową.

Ale może to i lepiej, lepiej dla Hongkongu. Niech Carrie Lam zajmie sie przyziemnymi rzeczami. Problemów w Hongkongu jest dużo, i skoncentrowanie się na prawdziwych problemach a nie na wielkich projektach, przyniesie dużo większe korzyści dla miasta.

Jeszcze tylko jedno, jedna ważna sprawa. Odrzucane przez Chiny i Hongkong petycje wielu państw to może i rzeczywiście tzw. zachodnia ingerencja i mieszanie się w nie swoje sprawy Mając jednak na uwadze interesy ekonomiczne wielu państw w Hongkongu, utrata stabilności politycznej ma wpływn na stan konta wielu osób i państw, i rzeczą nornalną jest „mieszanie się”.
Zresztą czym bez zachodnich pieniędzy byłby Hongkong? Makau ma kasyna, Hongkong nie ma nic. Zero produkcji, import wszystkiego.
Hongkong to miasto międzynarodowe, w którym nie ma miejsca na sentymenty, nacjonalizm. Najważniejsza jest kasa. Jeśli w Hongkongu mieszka ponad 60 tys. Amerykanów, robiących tutaj w imieniu dużych amerykańskich firm pieniądze, jeśli Hongkong korzysta z uprzywilejowanych warunków handlu z USA w tym dostępu do nowych technologi – to dlaczego USA mają się nie mieszać?
Zresztą wyobraźmy sobie Hongkong w obliczu braku interwencji innych państw, gdy Chiny robią co chcą w Hongkongu i nikt się nie wtrąca… Choć może lepiej nie, zbyt czarne to byłyby wizje.