Pierwszy dzień świąt. Na świąteczne śniadanie z szynką, jajkami i majonezem nie ma co liczyć. W sklepach co prawda jajek pod dostatkiem ale już z szynką i majonezem nieco gorzej. Lecz to jakby jest najmniej ważne. Za oknem świeci słońce i jest tylko 29 na plusie. Idealna pogoda na mały, kilkugodzinny spacer. A gdzie? Spoglądam przez kuchenne okno. Może właśnie tam! Wysoko w góry, a dokładniej w górę, gdyż widoczne wzniesienie to tylko niewielki pagórek.
Oficjalna trasa wycieczkowa (Tai Lam Chung Country Trail) odpada, za daleko początek. W końcu mój pagórek jest tuż za oknem. Postanawiam udać się w głąb wioski i znaleźć drogę, jakąkolwiek. Niestety, mimo pomocy Google, wszystkie możliwe ścieżki łączące się z oficjalną trasą są zablokowane. Prywatne posesje i oczyszczalnia ścieków. Mijam wiele grobów, porzucone samochody (w tym kilka niezłych mercedesów i sportowego jaguara), góry śmieci. To nie Hongkong z okładki przewodnika. W końcu postanawiam obejść górę, udać się na nią z drugiej strony. To przynosi efekt i po blisko 2 godzinach od wyjścia z domu, dostaję się na wydeptaną ścieżkę pośród grobów, skąd już tylko kilkanaście minut na szczyt. I jest pięknie. Tylko kocyk, piwko i cieszyć się życiem.