[tvideo type=”youtube” clip_id=”mcHHnndXxUI”]
W czwartek 28 grudnia mała grupa hongkońskich aktywistów z Hongkongers Come First wymachując kolonialną flagą oraz ignorując ostrzeżenia strażnika, weszła do garnizonu Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w Admiralty. Aktywiści domagali się rezygnacji rządu Hongkongu z planów przekształcenia części promenady w Central w wojskową przystań oraz opuszczenia Hongkongu przez chińskie wojsko.
Czwórka protestujących została aresztowana przez policję a następnie zwolniona za kaucją.
Hongkongers Come First to nowo utworzona grupa marząca o niepodległym Hongkongu. Nic nie znacząca, mająca niewiele ponad 200 lajków na Facebook. I właściwie to niewielkiej wagi wydarzenie nie powinno wzbudzić dużego zainteresowania mediów jak i rządzących. Stało się jednak odwrotnie i na protestujących ze wszystkich ston posypały się gromy, Zarówno centralnego rządu Chin (“Rząd Chin wyraża głębokie zaniepokojenie”), chiński Global Times (“Hongkong poniesie konsekwencje politycznych zamieszek”) i sekretarza rządu Hongkongu Carrie Lam (“Niepotrzebna konfrontacja społeczna”). Większość gazet w Hongkongu także krytycznie odniosła się do protestu, twierdząc nawet, że ten protest negatywnie wpłynie na proces demokratyzacji Hongkongu.
Osobiście mam odmienne zdanie. Trzeba trochę podrażnić lwa (czyli Chiny), pokazując desperację mieszkańców Hongkongu. Rządzący Hongkongiem jak i centralny rząd Chin, przyzwyczaili się już do pokojowych protestów i je niestety ignorują. Przykładowo ubiegłoroczny lipcowy protest zgromadził blisko pół miliona ludzi i absolutnie nic z tego nie wynikło.
Niestety, przyjdzie czas w Hongkongu, że dopiero koktajle Mołotowa obudząc z letargu polityków.