Zapachy

Ważną cechą Hongkongu są zapachy. Jestem w stanie z zamkniętymi oczyma przywołać woń wielu miejsc miasta o różnych porach roku. Nie zawsze są to zapachy miłe, często drażniące nozdrza, choć bez wątpienia każdy z nich można jakoś opisać czy sklasyfikować. Coś w rodzaju: tofu na ostro w Mongkoku, suszone przegrzebki w Sheung Wan, pieczona gęś w Hung Hom, ryby i owoce morza w Tsuen Wan, zapach gotującego się ryżu u sąsiada, kadzidełek na korytarzu, otaczającego zewsząd morza, nie zawsze najczystszego, ostra woń smogu czy dusząca spalin w Wan Chai.

Gorące i wilgotne powietrze intensyfikuje zapachy. Kwiaty i drzewa w Hongkongu pachną rzadko.

Warszawa. Czasami pachną kwitnące drzewa. Czasami i wyłącznie wiosną. Zapach zatłoczonego i pozbawionego klimatyzacji metra, zapach kebaba z budki na Marszałkowskiej, wszechobecnego dymu papierosowego, specyficzny zapach Dworca Centralnego… Poza tym, wykluczając parki, samo miasto niewiele z zapachów ma do zaoferowania. Większość ulic/dzielnic pachnie tak samo a w zasadzie nie pachnie.

Czy to dobrze czy to źle? Nie wiem, choć jeśli ogarnie mnie znowu tęsknota za Warszawą (szczęśliwie coraz rzadsza) to zapachy nie będą w niej uczestniczyły.